Recenzja filmu

Półksiężyc (2006)
Bahman Ghobadi
Golshifteh Farahani
Ismail Ghaffari

Śmierć, półksiężyc i nieme kobiety

Film, który bardzo chce oczarować, balansując momentami na granicy kiczu, dotyka jednocześnie czegoś ulotnego.
Kolejna kameralna opowieść z pogranicza antropologii i poezji. Bahman Ghobaldi proponuje nam wyprawę przez muzykę, aż do śmierci. Ten trudny temat podany jest w pięknej, momentami wręcz przeestetyzowanej formie. Film, który bardzo chce oczarować, balansując momentami na granicy kiczu, dotyka jednocześnie czegoś ulotnego, o co w kinie najtrudniej. Bahman Ghobaldi znany jest w Polsce głównie dzięki filmowi "Czas pijanych koni". Uważany za piewcę i barda rodzinnego Kurdystanu, robi kino łatwe do zaszufladkowania jako "etniczne". Łatki mają jednak to do siebie, że więcej zasłaniają niż tłumaczą. "Półksiężyc" opowiada o sędziwym kurdyjskim muzyku imieniem Mamo. Ma on już tylko jedno marzenie - by przed śmiercią zdążyć dać koncert w rodzinnym kraju. Trwa jednak wojna w Iraku, Mamo nie zostaje przepuszczony przez granice. Śpiewaczka, z którą miał wystąpić na swoim ostatnim koncercie, zostaje aresztowana. W Iraku bowiem nie wolno kobietom śpiewać i tańczyć. Jedną z najlepszych scen jest ta, gdy Mamo spotyka tłum skazanych na milczenie tancerek. Obraz osobliwego karnawału a rebours. Mimo "ziemskich" problemów muzyk kontynuuje swoją podróż ku spełnieniu. Tym ostatnim jest śmierć i muzyka. "Półksiężyc" łączy znaną z wcześniejszych filmów Ghobaldiego antropologiczną dociekliwość z osobliwą poezją. Z jednej strony mamy więc kolejny ciepły portret kurdyjskiej mniejszości, pokazany z czułością w stylu Kusturicy, jednocześnie unikający przypisanej podobnemu kinu "cepelii". Z drugiej poetycką wyprawę w świat symboli, gdzie zdarzenia fabularne zastąpione zostają stopniowo przez nastrój, odpowiednie wygranie ciszy, znaki i gesty. Świat, gdzie materializują się prześladujące bohatera wizje (postać kobiety ciągnącej trumnę, przepowiednia śmierci związanej z tytułowym półksiężycem), i który staje się ostatnią przystanią w drodze ku ostatecznemu. Nie wiemy już co jest snem, a co jawą. Co wydarzyło się naprawdę, a co jest jedynie wizją gasnącej świadomości. Bohater umiera w samotności. Po śmierci nie ujrzy niczego, towarzyszyć mu będzie tylko muzyka. Tylko ona przetrwa. W tej chwilami trochę męczącej oniryczności (wydaje się, że momentami film troszkę się reżyserowi "rozłazi"), są jednak perełki poetyckiego konkretu. Ghabaldi wydobywa je dla nas z całym bezwstydem artystycznego gestu. Trudno mu nie ulec.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones